Jaskinia już od samego wejścia robi całkiem miłe wrażenie. Bogactwo form naciekowych, które przetrwały do naszych czasów. Urozmaicony charakter korytarzy i opowieści snute przez przewodniczkę przenoszą nas w zupełnie inny świat. Na każdym kroku czuje się obecność dawnych mieszkańców, a było ich wielu. Na początku w mroku pieczary zamieszkały potężne stworzenia, które tylko czyhały na nieostrożnie stąpające ofiary. Lwy jaskiniowe i potężne niedźwiedzie szarpały okrwawione mięso i miażdżyły co drobniejsze kości, które w czasach nowożytnych wykopywali z rumieńcem na twarzy archeologowie.
To właśnie oni w XIX wieku odnaleźli ślady bytności tych stworzeń. Jednak ich czas także przeminął (oczywiście mowa o zwierzakach, a nie archeologach). Przyczyną było pojawienie się najstraszniejszego z drapieżników. Człowiek, a raczej jego praprzodek, tak jak my poszukiwał schronienia na deszczowe dni i w końcu przywędrował do Wierzchowa.
Ogromne, skalne korytarze dały mu bezpieczne schronienie. Zapewne to tutaj rozwijał swoje umiejętności łowieckie, doskonaląc narzędzia służące do zabijania. Być może też rozwijał się kulturalnie, nucąc pierwsze pieśni i snując opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenia. No i w końcu to też w mrokach tej jaskini, oświetlanej jedynie przez płonące drwa, starał się uwiecznić za pomocą niezgrabnych malowideł swoje codzienne życie. Niestety w przeciwieństwie do obrazów naskalnych z cieplejszych regionów Europy, te w jaskini Wierzchowskiej nie przetrwały.
Autor: Michał Baranowski, blog: „Nasze Szlaki”
Czytaj więcej na blogu: „Nasze Szlaki”